Szkoła Podstawowa w Płonce im. Władysława Kwiecińskiego "Lubicza"

Statystyki

  • Odwiedziło nas: 744318
  • Do końca roku: 250 dni
  • Do wakacji: 57 dni

Kalendarium

Czwartek, 2024-04-25

Imieniny: Jarosława, Marka

Kartka z kalendarza

Wycieczka: Beskid Żywiecki, Energylandia

   Beskid Żywiecki to rzadziej odwiedzany przez wycieczki szkolne region. Nie może konkurować z Zakopanem i Tatrzańskim Parkiem Narodowym, daleko mu do popularności nadmorskich kurortów i Trójmiasta, nie może też równać się z Białowieżą czy Bieszczadami, a jednak, to właśnie tam postanowiliśmy wyruszyć na tegoroczną wycieczkę. I mimo, że Babia Góra pokazała nam swoje pochmurne oblicze, nikt chyba nie może narzekać.

   Wycieczka odbyła się w dniach 13-15 czerwca, już po wystawieniu ocen, na finiszu roku szkolnego. Przygotowania do niej trwały od lutego b.r. i jej finalizacja nie przysporzyła problemów z uwagi na duże zainteresowanie ze strony uczestników, których w sumie było 42 – najwięcej od wielu, wielu lat.

   Autokar naszego przewoźnika dotarł do Płonki dokładnie w umówionym czasie o 6:30 rano, we środę 13 czerwca. Czekali już na niego wycieczkowicze, którzy bardzo sprawnie zapakowali się do pojazdu i po krótkim pożegnaniu z rodzicami wyruszyli w stronę Krakowa. Marszruta była ściśle zaplanowana i w drodze do Zawoi były tylko trzy postoje. Jeden z nich to krótki popas w McDonaldzie, gdzie wszyscy przegonili pierwsze oznaki głodu.

   Pierwszym punktem przewidzianym do zwiedzania była słynna Kalwaria Zebrzydowska. Olbrzymi kompleks obiektów sakralnych, kapliczek i monumentalnej przyrody, spodobał się zwiedzającym. Spacer trwał około dwie godziny a w czasie postojów można było posłuchać wielu ciekawych informacji dotyczących klasztoru Bernardynów, sanktuarium i jego atrakcji. Na sam koniec dzieci obowiązkowo zaliczyły klasztorny sklepik z pamiątkami. Długi spacer bardzo ożywił nieco senną atmosferę podróży, niestety pogoda zaczęła się znacząco pogarszać.

   Do naszego miejsca kwaterunku w Zawoi dotarliśmy planowo, około godziny 15:30. Przydzielenie pokoi i rozpakowanie bagażów przebiegło nad wyraz sprawnie i już godzinę później jedliśmy popołudniowy posiłek. Nie było czasu na marudzenie, gdyż w planach był jeszcze dłuższy spacer na Halę Barankową. Miała to być zaprawa przed czekającą nazajutrz wycieczką na szczyt Babiej Góry.

   Po powrocie lekko zmokniętych wycieczkowiczów, przyszedł czas na wieczorne harce i spotkania integracyjne w pokojach. Trwały one do późnych godzin wieczornych i dopiero bardziej zdecydowane interwencje opiekunów, skłoniły dzieci i młodzież do snu.

   Masyw Babiej Góry to najbardziej spektakularne miejsce Beskidu Żywieckiego. Kapryśny pogodowo szczyt wznosi się na wysokość 1725 metrów n.p.m. i byłby wspaniale widoczny z pensjonatu, w którym kwaterowaliśmy, gdyby… No właśnie. Gdyby nie kapryśna pogoda. Drugiego dnia wycieczki zepsuła się na poważnie. Mgła, mżawka a momentami siąpiący rzęsiście deszcz, nie wróżył dobrze planom wycieczki. Na szczęście humory poprawiło obfite śniadanie, po którym przywitaliśmy naszego przewodnika z ramienia Babiogórskiego Parku Narodowego, którego zadaniem było wprowadzenie nas na szczyt.

   Już podczas odprawy poprzedzającej przejazd na Przełęcz Krowiarki, stało się jasne, że marzenia o pięknych widokach i wejściu na Babią Górę należy odłożyć ad acta. Nie stało się inaczej. Po dojechaniu na miejsce, jednogłośnie podjęliśmy decyzję poniechania ataku szczytowego. Trzeba było dostosować marszrutę do zaistniałych warunków i trawersować stok góry szlakiem do Schroniska PTTK na Markowych Szczawinach.

   Wymuszona wycieczka wśród drzew okazała się na swój przedziwny sposób atrakcyjna. Gęstniejąca mgła, krople deszczu, tajemnicze, przebijające z góry promienie światła, stworzyły niezwykłą, senną atmosferę. W pewnej chwili przypominała ona gotyckie opowieści grozy, baśnie braci Grimm dla dorosłych…

   Dwugodzinna podróż wymagała naładowania akumulatorów w schronisku. Postój trwał godzinę. Był czas na osuszenie ubrań i zjedzenie niezobowiązujących posiłków. Dużą popularnością cieszyła się ciepła kawa cappuccino i czekolada. Pobyt w schroniskowym barze postawił wszystkich na nogi i po wizycie w niewielkim muzeum Babiogórskiego Parku Narodowego można było znowu zanurzyć się w mgłę.

   Dalsza część wyprawy po stokach Babiej Góry wyglądała podobnie jak jej początek. W miarę schodzenia do podnóży góry deszcz stawał się coraz bardziej nieprzewidywalny. To przestawał na chwilę, to znów się nasilał. W drodze do Zawoi odwiedziliśmy miejsce, gdzie stała legendarna Gruba Jodła. Olbrzym majacy ponad 60 metrów wysokości i liczący 600 lat mierzył w obwodzie 6,4 metra grubości! Dzisiaj można oglądać odtworzony z kamienia pień tego wielkiego drzewa. Daje on oczywiście tylko pobieżne pojęcie z jakim kolosem mielibyśmy do czynienia, gdyby drzewo zachowało się do czasów dzisiejszych. Niestety, tak jak na wszystko, tak i na Grubą Jodłę przyszedł czas. Została zwalona w 1914 r. Szkoda. Żegnajcie pradawne drzewa, wasz czas przemija…

   Ostatni etap do kwatery przeszliśmy w nasilającym się deszczu. Było coraz bardziej nieprzyjemnie i z radością powitaliśmy znajomy budynek. Przezorni gospodarze napalili dla nas w piecu a po rozpakowaniu i toalecie, byliśmy już w jadalni, pałaszując obfitą obiadokolację. Po niej mogliśmy odwiedzić sklep i cieszyć się czasem wolnym aż do wieczornego grilla.

   Trzeba poczuć na twarzy deszcz, żeby docenić promienie słońca grzejące w plecy. Takie wrażenie można było odnieść trzeciego dnia wycieczki. Od samego rana słońce prześwitywało przez chmury. Po raz pierwszy ujrzeliśmy panoramę naszej niezdobytej góry. Robiła piękne wrażenie, przyzywając z odległości śmiałków. Niestety, nie dla nas słoneczne panoramy szczytu. Innym razem. Wczesnym rankiem, po śniadaniu, wsiedliśmy więc do autokaru i ruszyliśmy w stronę Zatoru i Rodzinnego Parku Rozrywki – Energylandia. Na miejsce dotarliśmy około godziny 10-tej. Krótka odprawa i pięciogodzinna, niczym nie ograniczona zabawa w tym olbrzymim, pełnym atrakcji wesołym miasteczku. Każdy uczestnik wycieczki mógł dowolnie korzystać z dostępnych karuzel, rollercoasterów, kolejek, licznych występów artystycznych, parku wodnego, gastronomii i wszystkiego, co oferował ten oblegany park rozrywki. Jak wyliczyliśmy w autokarze, podczas naszego pobytu w parku mogło znajdować się nawet do 10 000 odwiedzających. Na szczęście nikt się nie zgubił, nikomu nic się nie stało, a o mocnych wrażeniach jakie były naszym udziałem wprost nie sposób opowiedzieć. Było warto – na tym stwierdzeniu poprzestańmy.

   Każda wycieczka ma swój koniec. Nasza miała późnym piątkowym wieczorem w Płonce. W drodze powrotnej był jeszcze serwowany obiad, a potem tylko wyczekiwany z utęsknieniem odpoczynek we własnym łóżku.

   Dziękujemy wszystkim, którzy przyczynili się do zorganizowania wyjazdu i jego obsługi. Bez pracy opiekunów, kierowcy, przewodnika i pilota wycieczki, byłoby niemożliwe jej przeprowadzenie w takiej formie. Stokrotne dzięki!

Autor: Tomasz Wypych